Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi zorro z miasteczka Jelenia Góra. Mam przejechane 39112.17 kilometrów w tym 1056.66 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.84 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2015

Dystans całkowity:1200.37 km (w terenie 82.90 km; 6.91%)
Czas w ruchu:70:29
Średnia prędkość:17.03 km/h
Maksymalna prędkość:82.99 km/h
Suma podjazdów:21583 m
Maks. tętno maksymalne:198 (94 %)
Maks. tętno średnie:185 (88 %)
Suma kalorii:39499 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:63.18 km i 3h 42m
Więcej statystyk
  • DST 15.80km
  • Teren 15.80km
  • Czas 04:24
  • VAVG 3.59km/h
  • Kalorie 1361kcal
  • Podjazdy 1446m
  • Sprzęt Scarpa Mojito
  • Aktywność Wędrówka

Tatry, dzień 3: Grześ, Rakoń, Wołowiec

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · dodano: 20.09.2015 | Komentarze 0

Dzień trzeci to przejście ze Schroniska Na Hali Ornak do Doliny Chochołowskiej. Już ten pierwszy odcinek dał nam w kość. To były 3h drogi przez Iwaniacką Przełęcz (1459m). W schronisku zostawiliśmy ciężki sprzęt i ruszyliśmy na Grzesia (1653m), Rakoń (1876m) i Wołowiec (2064m). Ten ostatni to był punkt obowiązkowy trasy. Kilka lat wcześniej widziałem ten szczyt z Grzesia, ale ze względu na zimowe warunki nie odważyłem się na jego zdobycie. Nie miałem sprzętu, ani doświadczenia na chodzenie po górach w takich warunkach. W lecie jest o wiele łatwiej. Niestety ekipa zaczęła mi słabnąć już przy podejściu na Grzesia i trochę się denerwowałem, że nie zdążymy na Wołowiec. Jak zwykle czas wędrówki ograniczony zmrokiem i terminem zamknięcia stołówki w schronisku. Częste odpoczynki pozbawiały mnie nadziei, że dojdziemy na Wołowiec. Jednak były konieczne, bo od trzech dni byliśmy po około osiem godzin w trasie każdego dnia.


Po zdobyciu Grzesia ukazał nam się widok na dalszą część trasy. Przyjemnym grzbietem trasa wiodła na Rakoń, a potem na Wołowiec. Była jednak godzina 17:00. Estymowany czas dojścia na Rakoń to 1h10 i z Rakonia na Wołowiec 0h35. Dałoby to godzinę 18:35 na Wołowcu, a jeszcze trzeba wrócić ponad 2h do Schroniska. Podobno z przełęczy pomiędzy Rakoniem i Wołowcem jest zejście prosto do doliny ze schroniskiem. Albo rezygnacja z trasy, albo powrót w ciemnościach.


Ciekawe jest, że zimą szlak wygląda całkiem inaczej. Prawie nie było widać kosodrzewiny, której obecność zaskoczyła mnie w tym miejscu. Zdjęcie pochodzi z 10 marca 2012 roku. W tamtym dniu z Tomkiem wbiegliśmy na Grzesia. Dziewczyny czekały na nas w Schronisku na Polanie Chochołowskiej.


A tym razem w letnich warunkach Rakoń zdobyty po spodziewanym czasie. W tle widać Wołowiec. Szczerze mówiąc od samego patrzenia pojawiał się dyskomfort. Po serii zdjęć przy zachodzącym już Słońcu ruszyliśmy na Wołowiec. Jednak godzina była już późna, a Oktawia miała problemy z chodzeniem po stromych odcinkach.


Na przełęczy pod Wołowcem zapadła decyzja. Wbiegamy z Michałem na Wołowiec bez plecaków, natomiast Oktawia zostaje na przełęczy.


Warto było zaryzykować obsuwą czasową. Wrażenia na szczycie bezcenne. Chociaż miałem trochę lęków z tym związanych. Za mną było widać Starobociański Wierch, który mieliśmy zdobyć dnia następnego, ale już pesymistycznie do tego podchodziliśmy. Radość jednak wielka ze zdobycia Wołowca.


Gdzieś na dole czekała na nas Oktawia. Michał wyraźnie zakreśla swoje kontury na tle zachodzącego Słońca :-) Przepłaciliśmy jednak za wszystko powrotem w ciemnościach. Szliśmy ponad 2h przez ciemny las w obawie, że spotkamy niedźwiedzia. Śpiewaliśmy trochę, bo podobno to odstrasza zwierzynę różnej maści, zwłaszcza przy takich zdolnościach wokalnych. Potem bateria mi padła w telefonie i trasa nie nagrała się do końca. Tu drugi raz przydały się lampy. Nie radzę nikomu w góry wyruszać bez oświetlenia. Nawet na naszą Śnieżkę, zwłaszcza jak wychodzi się w góry o takich godzinach jak my.

Doszliśmy do schroniska jeszcze przed 21:00. Zdążyliśmy nawet odebrać pościel, która jest wydawana od 21:30 do 21:45. Zjedliśmy posiłek, który czekał na nas zimny w pokoju od południa, bowiem po 20 stołówka zamknięta. Piwko na ruszt i zgon totalny. Nawet olaliśmy fakt, że ktoś nam się wbił do pokoju koło 3 w nocy przez pomyłkę.




  • DST 13.10km
  • Teren 13.10km
  • Czas 03:43
  • VAVG 3.52km/h
  • Kalorie 1131kcal
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Scarpa Mojito
  • Aktywność Wędrówka

Tatry, dzień 2: Czerwone Wierchy

Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 0

Dzień drugi mieliśmy dokładnie zaplanowany. Musieliśmy przejść przez kilka szczytów Czerwonych Wierchów, żeby dotrzeć do naszego kolejnego noclegu. Celem było Schronisko Na Hali Ornak. Początek to prosty szlak na Giewont. Po drodze przerwa w Schronisku Na Hali Kondratowej. Na ruszt poszedł piernik i cola. Tak, cały urlop wszelkie diety poszły w zapomnienie. Nie służyło to najlepiej, ale nie było innego wyjścia. Było bardzo smacznie.


Tam zobaczyliśmy pierwsze ostrzeżenie przed niedźwiedziami.


Ze względu na czas Giewont ominęliśmy, wzgardziliśmy nim, bo myśleliśmy że nic ciekawego tam nie ma zwłaszcza, że tyle ludzi tam garnęło. Ja tam wolę iść w stronę gdzie jest ich mniej. Chociaż w Tatrach ludzie byli statystycznie bardzo mili, dużo ponad przeciętną krajową. Michał nawet żartował, że na Giewont w szpilkach można wejść nawiązując do jakiegoś programu z telewizji.


Na zdjęciu widać linię Czerwonych Wierchów ciągnących się aż do Świnicy. Z Kondrackiej Przełęczy (1725m n.p.m.) rozpoczęliśmy wspinaczkę na Kondracką Kopę (2005m n.p.m.), a potem kolejno przez Małołączniak (2096m n.p.m.), Krzesanicę (2122m n.p.m) i Ciemniak (2096m n.p.m.). Krzesanica była najwyższym szczytem zdobytym w czasie wyprawy.


Było kilka momentów bliskości do przepaści, ale ogólnie łatwy, kondycyjny szlak. Po zejściu z Ciemniaka zrobiliśmy dłuższą przerwę na drzemkę. Zjedliśmy też zapas bigosu. Końcówka to zielony szlak z Ciemniaka do schroniska.  Malownicza ścieżka schodziła zboczem góry coraz niżej. Bardzo nieregularne podłoże wyłożone dużymi kamieniami. Ze względu na ciężkie plecaki trasę pokonywaliśmy koło osiem godzin z czego połowa to odpoczynki. Schronisko na Hali Ornak wypadło w naszej ocenie najlepiej ze wszystkich. Najlepsze jedzenie i miła obsługa. Nawet nie przeszkadzał nam fakt, że światło gaszą o 22:00, a potem przechodzą w tryb awaryjny. W pokojach świecą żarówki, ale takie ciemniejsze. A w natryskach od 22:00 jest zupełnie ciemno. Nie wiedziałem o tym, ale zdążyłem umyć się wcześniej. Inni też nie wiedzieli i pod prysznicem gasło światło. W pełnej ciemności musieli się wytrzeć i znaleźć wyjście z łazienki :-) To było też jedyne schronisko, gdzie nigdzie nie było kontaktów. Telefony ładowaliśmy od 8:00 w recepcji. To było duże utrudnienie, bo nie mogliśmy przez to wcześnie ruszyć na kolejny odcinek. Ale czas płynął tam najmilej. Może dlatego, że nie było zasięgu żadnego, a wifi dawało ledwo radę nawet przy Operze Mini. Synchronizacja Stravy odpada.




  • DST 27.10km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:33
  • VAVG 4.14km/h
  • Kalorie 2333kcal
  • Podjazdy 1652m
  • Sprzęt Scarpa Mojito
  • Aktywność Wędrówka

Tatry, dzień 1: Zbyt dużo na pierwszy dzień po nieprzespanej nocy, walka z lękiem wysokości

Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 09.09.2015 | Komentarze 0

W piątek po 23:30 wyjechaliśmy Polskim Busem z Wrocławia do Zakopanego. Od 6 rano byliśmy na nogach przeszło 14 godzin po nieprzespanej nocy. Najpierw trochę po Krupówkach, ale zdecydowaliśmy, że szkoda czasu na Zakopane i poszliśmy w góry gdy tylko udało się znaleźć coś do jedzenia. W budzie TPN (Tatrzański Park Narodowy) kupiliśmy siedmiodniowe bilety. W Hotelu Kalatówki odciążyliśmy plecaki wypchane po brzegi i z lekkim ekwipunkiem wyruszyliśmy na Kościelec. Trasa dość ambitna, ponieważ czas przejścia tego szlaku szacował, że wrócimy koło 22:00.


Najpierw żółtym szlakiem (Siodłowa Perć) w stronę Schroniska Murowaniec, gdzie pierwszy raz ujrzeliśmy panoramę Tatr w pełnej okazałości. Niestety samo schronisko jest przetłoczone i w związku z tym obsługa źle wywiązywała się ze swoich zadań. Zapominali o wydawaniu niektórych posiłków albo sprzedawali dania, których już nie było. Odradzam rezerwowania noclegów w tym miejscu ze względu na ilość ludzi.


Po piwie ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Czarny Staw Gąsienicowy, z którego robiliśmy wejście na Karb (1853m n.p.m.), a potem mieliśmy wejść na Kościelec (2155m n.p.m.).


Pomijając fakt, że widoki były przepiękne, wejście na Karb od strony stawu jest dość strome. Nie wszyscy odczuwali komfort ze względu na lęk wysokości lub przestrzeni.


To spowodowało, że Kościelec odpuściliśmy (widoczny na zdjęciu), zwłaszcza, że z Karbu na Kościelec szlak jest oznaczony jako wyjątkowo trudny.


Zeszliśmy z Karbu drugą stroną do Zielonej Doliny Gąsienicowej i wróciliśmy do Murowańca na kolejny posiłek pozostawiając za sobą piękny widok na Kościelec i Świnicę. Kolejny odcinek cały czas w dół. Kolana bolały. Powrót przez Kuźnice, skąd trzeba było jeszcze po ciemku wejść 35 minut w stronę Kalatówki. Latarka i czołówka przydały się już w pierwszy dzień. Niestety w schroniskach i górskich hotelach problem jest taki, że żywność wydają maksymalnie do 21, czasami do 22. Przy dłuższych wyprawach ciężko było zdążyć na czas. Musieliśmy zaopatrzyć się w żywność na wieczór w Kuźnicach. Jak dobrze było potem się położyć do łóżka i wypić piwko. Odnośnie Hotelu Górskiego na Kalatówkach to obiekt godny polecenia. Był najdroższy ze wszystkich trzech, które mamy zarezerwowane, ale tylko tutaj śniadanie mieliśmy w cenie noclegu. Od pierwszego dnia toczyłem walki z Wi-Fi, żeby chociaż ślad GPS wysłać w aplikacji Strava. O zasięgu 3G lub LTE mogłem tylko marzyć.




  • DST 38.61km
  • Czas 01:16
  • VAVG 30.48km/h
  • VMAX 53.52km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 197 ( 93%)
  • HRavg 185 ( 88%)
  • Kalorie 1141kcal
  • Podjazdy 444m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ni wiatr, ni dziury nie zatrzymały tej chmury

Czwartek, 27 sierpnia 2015 · dodano: 27.08.2015 | Komentarze 0

Nie miałem czasu na zabawę. Musiałem zmieścić się w czasie i odebrać samochód z Kamiennej Góry, więc dokonałem szybkostrzału na Kamienną. Średnia większa niż 30km/h, ale niestety Strava zawsze podaje trochę niżej i się nie załapałem. Dałem z siebie prawie wszystko, a pucharków na Stravie prawie w ogóle. To tylko świadczy o wysokim poziomie tutejszych. Upał dawał się we znaki. Jeden bidon wody ledwo wystarczył. W Mysłakowicach wyprzedzałem dużą grupę kolarską, w której były młode bardzo osoby, starsze, kobiety i mężczyźni. Ciekawe skąd pochodzą i co tam robili.





  • DST 11.18km
  • Czas 00:35
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 42.66km/h
  • Temperatura 30.1°C
  • HRmax 159 ( 75%)
  • HRavg 129 ( 61%)
  • Kalorie 309kcal
  • Podjazdy 122m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 6: Powrót na dworzec, zakończenie pobytu

Czwartek, 20 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 11

Najtrudniejszym wyzwanie w Żywcu, oprócz Oczkowskiej, była jazda z plecakiem z/do dworca PKP. Chłopaki mieli lżejsze plecaki, a ja wziąłem jeszcze laptopa, blender i kilka innych gratisów. Cieszę się, że dość tanio mogliśmy pojeździć na rowerach sześć dni. Bilety normalne na pociąg z rowerem to około 60zł do Żywca (Jelenia Góra-Wrocław, Wrocław-Żywiec) i około 100zł z powrotem (Żywiec-Katowice, Katowice-Wrocław, Wrocław-Jelenia Góra). W pociągu pełno miejsca na rowery, więc podróż była bardzo wygodna. Noclegi mieliśmy po 30zł od osoby i śniadania po 12zł od osoby w domach letniskowych Na Wierchu Oczkowa. Ich strona http://www.nawierchuoczkowa.pl ładnie przedstawia ofertę. Polecam to miejsce, bo mieliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy. Była suszarka na odzież, zestaw naczyń i sztućców, duża łazienka tylko dla naszego pokoju, mieliśmy prywatną małą kuchnię z lodówką i zlewem, ale był dostęp też do dużej kuchni, gdzie można gotować, na przykład ryż ;-) Łóżka były wygodne, prócz tych sprężyn na których spał Zachary. Oczywiście pościel na wyposażeniu. Nie było tylko ręczników, ale podobno gdybyśmy poprosili, to byśmy je otrzymali. Rano budziły nas perliczki, darły ryja od 6 rano, ale na szczęście mieliśmy dźwiękoszczelne okna i po zamknięciu kompletna cisza. Ogólnie czysto i zarządca, Pan Piotr, był bardzo miły i pomocny. Śniadania, które zamówiliśmy osobno, były bardzo dobre. W pierwszy dzień zjedliśmy tylko chyba za dużo miodu, bo potem już go nie dostaliśmy ;-) Codziennie jedliśmy też miksturę pomysłu mojej żony. Miksowaliśmy banany ze śliwkami lub mrożonymi malinami w mleku zwykłym lub sojowym, dosypywaliśmy siemię lniane, sezam i nasiona chia (szałwia hiszpańska). Można też wsypać amarantus, ale nie mieliśmy. Bardzo energetyczne i dobre. Dużo żelaza i innych mikroelementów. Wieczorem piwko. Mieliśmy też miejsce na ognisko. Raz znaleźliśmy czas na zorganizowanie ogniska/grilla. Karkówka i kiełbasy były pyszne :-) Wadą Na Wierchu Oczkowa jest położenie 150m nad poziomem Żywca, ale dzięki temu dużo siły zrobiliśmy albo jej straciliśmy. Niestety przez to Jurek się złościł i pod koniec każdej trasy butował podjazd. Nie było to do końca przemyślane, ale kto by się spodziewał nachylenia 16% pod domem.

Sama jazda na rowerze bardzo dograna, Jurek tylko się wyłamywał z racji swoich przyzwyczajeń, ale kondycyjnie radził sobie tak samo jak młodzi. Dzięki temu, że mieliśmy podobną formę trasy pokonywaliśmy sprawnie i nikt nie poganiał, ani nie zwalniał. Tylko na dużych, stromych podjazdach peleton się rozrywał, ale takie miejsca każdy swoim tempem robił. Sam fakt wjechania na niektóre górki były już problemem, tempo schodziło na dalszy plan. Ogółem w sześć dni zrobiliśmy 632km w 26 godzin ze średnią około 24km/h. Podjechaliśmy 8511m wg Sigmy, na Strava pewnie wyszło ponad 10000m, ale to jest niedokładne. Prędkość maksymalna ponad 88km/h w wykonaniu Zachariasza, mi udało się podobnie jak Mateuszowi wylądować przy 83km/h. Nowa życiówka zatem :-) Przejechaliśmy też cztery dni z rzędu średnio po 125km dziennie. Czyli jednak pół litra jest w cztery dni ;-) Do następnego wyjazdu.

Waga po wyjeździe: 70.7kg, czyli nic nie schudłem.


Mój pierwszy film na Youtube. Montowałem go kilka godzin, ale nauczyłem się. Polecam program Kdenlive. Tak właśnie wyglądał w skrócie nasz pobyt w Żywcu. Jak na kamerę za 200zł obraz całkiem niezły.


Kategoria Dojazdy, Żywiec 2015


  • DST 32.29km
  • Czas 01:41
  • VAVG 19.18km/h
  • VMAX 62.05km/h
  • Temperatura 23.3°C
  • HRmax 188 ( 89%)
  • HRavg 137 ( 65%)
  • Kalorie 982kcal
  • Podjazdy 768m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 6: Punkt widokowy i walka o KOMa na Oczkowskiej

Czwartek, 20 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 0

Nadszedł dzień wyjazdu, ale mieliśmy jeszcze czas, żeby wjechać na punkt widokowy przy elektrowni szczytowo-pompowej Porąbka-Żar. Podjazd ponad 400m w górę z kilkoma odcinkami po 10%. Dziś mieliśmy spacerowo zrobić ostatnie kilometry. Wspólny podjazd na górę, u góry seria zdjęć na pamiątkę i zjazd, gdzie Zachary polował na kolejnego maksa. Mateusz został trochę w tyle, pewnie dlatego, że bardzo zimno było albo mu się nie chciało. Ale był za to nastawiony na poprawienie swojego czasu na Oczkowskiej, a może nawet na zdobycie mojego KOMa. Zachary też chciał poprawić swój czas, więc przed segmentem pełna mobilizacja. Ja miałem czas 5:06, ale zdobyty po ponad 130km trasie. Miałem odpuścić, bo nie wierzyłem, że Mateusz zdobędzie KOMa. Przypomnę, że jest to 0,8km i 104m w górę, czyli średnio 12%. Pomyślałem jednak, że lepiej ich przypilnować, bo to ostatni dzień i nie będzie kiedy poprawiać. Więc zacząłem robić segment jakieś 3s za Mateuszem i zauważyłem, że ciśnie mocno. Pierwszy kawałek 16%, więc zdecydowałem ugasić jego zapał i wyprzedziłem go. Potem zluzowałem, żeby nie miał motywacji jechać dalej, ale jednak wziął się za wyprzedzanie. Tym razem już ciężko było, ledwo oddech łapałem. Mateusz z racji korby na kolejnych 16% zygzakiem jechał, więc go ponownie wyprzedziłem i nie odpuszczałem, ale na wypłaszczeniu pod koniec przegonił mnie o sekundę. Na szczycie łapiemy za telefony i zapisujemy trening, żeby zobaczyć kto ma KOMa. Mateusz mówił, że na stoperze mu wyszło poniżej 5 minut, a mnie strach obleciał. Ale była ulga, że policzyło mi 2 sekundy mniej. Gdybym nie ruszył za Mateuszem kilka sekund na dole, to by mnie chyba pozamiatał. Ale sam przyznał, że gdyby jechał sam, to nie miałby tyle motywacji za zaraz za mną. Mam mieszane uczucia co do tego, bo cieszę się, że mam dalej KOMa, ale z drugiej strony miałem sprzętową przewagę w postaci kompaktowej korby. Straszne to, kiedy przewaga na Oczkowskiej z 38s nad Mateuszem maleje nagle do 2s w tak lekki sposób. Gratuluję Mateusz, za rok będzie kolejny ciężki orzech do zgryzienia z Tobą. Bardzo widoczny postęp. Taką właśnie akcją kończymy rowerowe wyjazdy w Żywcu.




  • DST 133.08km
  • Czas 05:02
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 82.99km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 187 ( 89%)
  • HRavg 140 ( 66%)
  • Kalorie 3016kcal
  • Podjazdy 1302m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 5: Wysiedzeniówka, zmęczenie bokami się wylewa i ta durna Oczkowska, rekord prędkości maksymalnej

Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 0

Piąty dzień bez Jurka, ponieważ skrócił swój pobyt w Żywcu. Ruszyliśmy na Namestovo w Słowacji, które leży nad taki wielkim jeziorem. Do granicy pod górę i pod wiatr. Jechaliśmy równymi zmianami po około 3km. Nogi piekły do tego stopnia, że jakiegoś turystę dochodziliśmy bardzo długo. W Słowacji Zachary dossał się do jakiejś betoniarki i tyle go widzieliśmy, ale potem betoniarka na czerwonym została w ruchu wahadłowym i doszliśmy Zachariasza. Potem umieralni ciąg dalszy. We wspomnianym Namestovie jechaliśmy kawałek za autobusem, potem Zachary go wyprzedził, a autobus na przystanek zjeżdżał. Jak wyjrzałem zza autobusu to widziałem jak Zachary leci z roweru na bok i wykłada się na asfalcie z rękami do góry, żeby komórę ratować :-) Do tej pory nie wiem jak tego dokonał, ale chyba coś na komórce sprawdzał i przednie koło mu zjechało na kamykach. Krew poleciała, owijka zdarta, morale upadło. Od tej pory ładną drogą, trochę nawet z wiatrem do granicy z Polską, ale dalej wegetatywnie. Zachary, łowca ciężarówek, nawet nie chciał gonić za szambiarką ;-) Nastroje dopiero uratował zjazd po polskiej stronie. Jaki asfalt i to nachylenie. Nie wykorzystaliśmy tego jak trzeba, bo nie znaliśmy terenu, ale prędkości maksymalne mówią same za siebie. Zachary miał ponad 88, Mateusz ponad 83, a ja prawie 83km/h. Pierwszy raz powyżej 80! To już drugie poprawienie tego rekordu w tym tygodniu. Po obiedzie jeszcze z górki do Żywca, gdzie na pagórkach Mateusz rzeźnikował. Odjechał nam jak chciał na obu podjazdach. Potem dawał mocne zmiany, Zachary mu ciągle przypominał, że jeszcze Oczkowska jest przed nami. Nigdy wcześniej nie zrobiłem tylu kilometrów w tak krótkim czasie, bo aż 4 setki dzień po dniu. Mateusz, rzekł jednak, że to nawet nie jest pół litra :-) Na koniec poprawiłem czas na Oczkowskiej, ale tortury to są na własnym ciele. Jutro już powrót do domu i codzienności, ale czeka nas jeszcze mała trasa.




  • DST 155.95km
  • Czas 06:02
  • VAVG 25.85km/h
  • VMAX 75.82km/h
  • Temperatura 22.8°C
  • HRmax 186 ( 88%)
  • HRavg 148 ( 70%)
  • Kalorie 3939kcal
  • Podjazdy 1998m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 4: Babia Góra, szybka jazda pod górę, pościg za inną grupą, Oczkowska będzie śniła się po nocach

Wtorek, 18 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 0

Dzisiaj główne danie pobytu w Żywcu, czyli Babia Góra i trasa 150km. Początek niezbyt spodziewany. Mieliśmy ominąć hopy na głównej drodze, to robiliśmy jeszcze większe hopy na wiochach. Trasomistrz Zachary zaskakiwał i zdumiewał :-) Dzięki temu numerki na Strava rosły. Jurek szalał jak zwykle póki czuł świeżość, ale zapowiadało to późniejszy spadek formy. Kolejny numer programu to lekcje jazdy zmianami pod nadzorem mistrza zmian Zacharego, a Jurek robił za klasowego nicponia. Ale potem Jurek dał taką zmianę, że ciężko było nadążyć. Zmiany Jurka charakteryzuje szarpane tempo, hamowanie i zrywy. Podjazd pod Chrząszcze urwałem szybciej, żeby jakiś pucharek zdobyć, ale 31 miejsce musi wystarczyć. Nachylenie 10%, a ja zapomniałem, że mam zapas przełożeń i cisnąłem na zbyt ciężkim. W Zawoji w sklepie rowerowym Zachary zmienił oponę, bo ze starej "druty już wystawały". Pod Babią Górę uciekłem grupie po raz kolejny w pogoni za sprawdzeniem się na popularnym odcinku, gdzie ukręciłem 35/187 miejsce. Czyli niezły wynik jak na tyranie od tygodnia. Czekałem 5 minut na leni i ruszyliśmy w dół, gdzie dołożyli mi z dużych korb. Zachary woził mi się na kole i potem urwał aż grawitacja zagięła okolicę. Potem numer powtórzyli Jurek oraz Mateusz i zostałem z tyłu. Obiad w Jabłonce jak rok temu, polecam lokal. Zachary najadł się naleśników i potem karał resztę za to, że wcześniej pod podjazdy zostawał z tyłu. Ciągnął grupę drogą krajową, a grupa się powoli rozrywała. Po sesji zdjęciowej przy jeziorze zauważyliśmy grupę 3 kolarzy, w tym jedną panią. Jechali w tym samym kierunku, więc rzuciliśmy się pościg. Doszliśmy ich raz, ale Jurek się zagubił, więc odjechali. Jurek dojechał to rzuciłem się w pogoń, a moja grupa za mną. Wg świadków pojechałem za nimi jak wygłodniały wampir na ofiary. No chciało się pościgać :-) Doszliśmy ich, ale akurat zjechali do sklepu i nie dali się z przegonić. Całą zabawę zepsuli. Jeszcze jazda była niezła w Rychwałdku. Podjazd 8-10%, wszyscy zmęczeni, a Zachary podejmuje pełną walkę. Ja zaczynam robić zygzaki i zostaję z tyłu. Mateusz podrzega "co to za zygzaki, do góry prosto". To był moment, żeby jednak pozamiatać górę. Strzeliłem obok Zacharego i równomiernie szedłem po premię górską. Myślałem, że skoro tak łatwo go dopadłem to się zniechęci i odpuści. Jakie było moje zdziwienie gdy przed szczytem zaczyna mnie wyprzedzać. To była walka :-) Takie momenty to radość wypadu. Wygrałem ;-) Pomijając epizod z Oczkowską, gdzie poprawiłem KOMa o 3 sekundy, to potem Mateusz podsumował nasz poziom krótko i zwięźle. My pod chatą łapiemy telefony i notujemy treningi na Stravie, żeby się pochwalić. Ledwo żyjemy, brudni, ale trening zapisany musi być, a Mati mówi, że tym właśnie różni się amator od zawodowca. Zawodowiec nie musi chwalić się Stravą, bo i tak w telewizji go pokażą ;-) Miałem też dziś dzień objadania sklepów z cukierków kokosowych. 3 porcje zjadłem, co postój to wcinałem cuksy.




  • DST 101.30km
  • Czas 04:24
  • VAVG 23.02km/h
  • VMAX 72.33km/h
  • Temperatura 20.9°C
  • HRmax 177 ( 84%)
  • HRavg 139 ( 66%)
  • Kalorie 2594kcal
  • Podjazdy 1326m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 3: Leniwe tempo, deszcz, a i tak styrani, pierwszy kapeć

Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 0

Cały dzień pochmurno. Większą część trasy zrobiliśmy w deszczu. Zachary nawet pocisnął za wywrotką w chmurze wody :-) Nawet nie był taki brudny po tym numerze. Trasa łatwa z wyjątkiem dwóch podjazdów. Na pierwszym z nich zrobiłem niezamierzonego KOMa. Tylko 2s szybciej niż dotychczasowy lider. To dopiero szczęście. Mateusz deptał po piętach na tej wielkiej korbie. Respekt dla wszystkich za wjechanie tam. Tylko ja na kompakcie. Drugi trudny podjazd to ostatni kilometr jak zwykle. Pozostały czas to jazda równym tempem zmianami po płaskim. Potem ognisko, piwko i mięso, czyli dobra baza na kolejne dni.




  • DST 115.15km
  • Czas 04:35
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 78.53km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 185 ( 88%)
  • HRavg 146 ( 69%)
  • Kalorie 2915kcal
  • Podjazdy 1491m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żywiec, dzień 2: Ten podjazd pod bazę nas wykończy

Niedziela, 16 sierpnia 2015 · dodano: 21.08.2015 | Komentarze 0

Trochę styrany wczorajszymi pościgami ruszyliśmy na etap nr 2 dopiero po 14 jak przestało lać. Droga szybko wyschła i na zjazdach działo się. Mam życiówkę 78km/h, leciałem za Zacharym. Za nim jak za TIRem. Jurek miał dziś swoje chwile i jechał czasami dużo z przodu. Ciężko było utrzymać tempo. Trasa częściowo utrudniona przez ogromny ruch samochodowy. We Wiśle przeciskalismy się przez ogromny korek. Było też kilka odcinków po dwupasmówkach. Na jednej z nich przed czerwonym światłem Mateusz zasępił się swoim licznikiem i otarł o moje koło. Słyszałem tylko jak upada z tyłu. Nie upadł całkiem, bo akrobatycznie zeskoczył z upadającego roweru. Skończyło się tylko zakleszczeniem łańcucha. Na ostatnim zjeździe wyszalałem się i potem horror pod kwaterą. Nawet segment tam sobie zrobiśmy. Na razie mam tam KOMa, ale pewnie już nie długo. Jurek butuje ten podjazd z racji wieku i denerwuje się, że mieszkamy w takim miejscu. Musimy mu mniejszą korbę załatwić. W oba dni miałem na horrorze 5:28, dziś licznik po 16% tam pokazywał. Jeszcze dodam, że siła jest, zdrowie też, ale od ilości kilometrów kark boli i ramiona. Ciężko wysiedzieć tyle na rowerze. Jutro etap nr 3, tym razem na południe. Na kwaterze okazało się, że odpadło dno od butelki Ciechana i zakupy mi w piwie pływały. To było jedyne piwo, jakie dziś "wypiłem". Uczyliśmy się też jak tworzyć segmenty na Strava. Nie było to oczywiste i zanim przeliczył wyniki to trochę trwało, czyli kilka godzin.