Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi zorro z miasteczka Jelenia Góra. Mam przejechane 39112.17 kilometrów w tym 1056.66 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.84 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony MTB

Dystans całkowity:532.25 km (w terenie 407.41 km; 76.54%)
Czas w ruchu:28:21
Średnia prędkość:18.77 km/h
Maksymalna prędkość:73.30 km/h
Suma podjazdów:11482 m
Maks. tętno maksymalne:212 (100 %)
Maks. tętno średnie:189 (90 %)
Suma kalorii:25505 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:48.39 km i 2h 34m
Więcej statystyk
  • DST 50.08km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 17.17km/h
  • VMAX 61.53km/h
  • Temperatura 17.3°C
  • HRmax 200 ( 95%)
  • HRavg 177 ( 84%)
  • Kalorie 2456kcal
  • Podjazdy 1440m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2015 Świeradów Zdrój - 3/4 drużynowo z Łukaszem, resztę urwałem

Sobota, 3 października 2015 · dodano: 05.10.2015 | Komentarze 7

Razem z Łukaszem wystartowaliśmy w pierwszym jego maratonie. Tylko jeden zawodnik był młodszy od Łukasza na dystansie MEGA. Przekonałem Łukasza, żeby pojechał na MEGA, bo na MINI nie ma wrażeń z trasy. Udało się. Ruszyliśmy z sektora siódmego, gdzie panuje rodzinna atmosfera. Nie ma co zwlekać i przeciskamy się pomiędzy zawodnikami. Wszyscy chętnie przepuszczają i dzięki temu nie tracimy zbyt wiele czasu na korki. Tempo narzuciliśmy sobie dość duże i trochę nas sponiewierało. Na kolejnym odcinku stromego asfaltu musieliśmy zluzować, ale konsekwentnie trzymaliśmy swoje tempo bez większych kryzysów. Potem znaleźliśmy swoje miejsce w stawce. Nie wyprzedzaliśmy, ale sami też nie zostawaliśmy. Po przejechaniu szutrów rozpoczął się wjazd na Wysoki Kamień. Stromy odcinek, licznik zanotował na tych nierównościach nawet 19%. Większość prowadziła. Z mojej grupki tylko dwóch wjechało, w tym ja. Łukasz trochę podprowadził, ale szybko wsiadł na rower i dokończył w siodle. Czekałem na górze i ruszyliśmy w dół. Myślałem, że Łukasz zostanie, a tu niespodzianka. Wyprzedzał na zjeździe jednego za drugim. Raz urwał na prostej, że zgubiłem go z pola widzenia. Tam wyprzedził z pięć osób na raz. Bardzo pozytywnie poradził sobie z całym zjazdem, który do prostych nie należy. Następnie monotonny, długi podjazd nas zmęczył. Szuterek szedł lekko pod górę przez 8km. Żadnych wrażeń, szeroka nawierzchnia. Dojechaliśmy tak do ostatniego bufetu, gdzie postanowiłem, że jednak ucieknę Łukaszowi przed końcówką, żeby wyszaleć się. Urwałem na zjeździe za dwoma "gigowcami", którzy nas wyprzedzali. Wypoczęty byłem w miarę, więc tempo utrzymam. Fajne to było, bo trzymałem się za nimi spory kawał, ciągle obracali się kto to ich dogonił. Ciekawość nie dawała im spokoju. A ja sobie dla zabawy jechałem za nimi. Ale okazało się, że pierwszy z nich to Rafał z KTM-u, który rower mi robił dzień wcześniej w sklepie. Drugi "gigowiec" odpadł na podjeździe, a ja z Rafałem jeszcze trochę pocisnąłem pod górę, gdzie mnie wykończył i też odpadłem. Trochę to kłopotliwe, bo ludzie mówili "o gigowcy jadą", a ja krzyczałem, że z MEGA jadę. Taką zabawę sobie zafundowałem na koniec sezonu. Ale tempa nie odpuściłem i cisnąłem do samego końca. Przejazd przez metę i czekam na Łukasza, a tu go nie ma i nie ma. Wszyscy, którzy jechali w naszym otoczeniu już dawno dojechali. Myślę sobie, że znów to samo. Kiedyś jego brat nie dojechał i M. Grabek dzwonił, że w karetce siedzi i teraz drugi się rozwalił? Już cały się bałem. Telefon dzwoni, mimo, że zimno cały potem się zlałem od samych wibracji telefonu. Na szczęście dzwoni Łukasz, a nie Grabek. Odbieram i okazało się, że złapał kapcia na 4km przed metą i dochodzi już do mety. Czekam więc jak wbiegnie na metę, ale okazało się, że pobiegł od razu do samochodu i nie został sklasyfikowany. Na trasie ktoś z obsługi poradził mu, żeby zrezygnował i Łukasz odpuścił przez to sklasyfikowanie. I tamten od razu zadzwonił, żeby go dyskwalifikować. Trudno, ja bym wbiegł, a tak jest DNF. Najgorsze jest to, że Łukasz pokonał całą trasę, ale ominął metę, bo jakiś koleś na trasie dał mu złą radę. Ale ogólnie zadowoleni jesteśmy głównie z Wysokiego Kamienia, zwłaszcza ze zjazdu. Emocji było dużo!


Test roweru przed startem chwilę po wymianie opon. Niestety Łukasz miał kapcia właśnie przez tą zieloną oponę z przodu, która zeszła mu z obręczy. Z resztą nie pierwszy raz, bo mi kiedyś na maratonie też zeszła. Mimo tego, że bieżnik jest właściwie nowy, oponę trzeba wyrzucić, bo nie trzyma się koła.


Pierwszy podjazd nie był łatwy, ale tempo trzymaliśmy mocne.


Łukasz pozował do zdjęć. Dużo ludzi robiło zdjęcia przy trasie. Dzięki temu mamy czym się pochwalić.


Ja też zrobiłem kilka zdjęć. To był chyba moment, w którym Łukasz miał największy kryzys. Ale szybko podniósł się na nogi.


Koniec podjazdu pod Wysoki Kamień. W tle widać butujących ludzi, Łukasz podjechał ten kawałek. Brawo. Mi udało się podjechać całość. Jak to mawia Marcin "brawo ja".


Na ostatnich kilometrach przed metą urwałem Łukaszowi, żeby się wyszaleć. Na zjazdach była ostra jazda.


Łukasz nie zostawał daleko w tyle. Gonił na całego.


Na koniec zdjęcie dnia - źródło.


Kategoria Maratony MTB


  • DST 49.26km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:24
  • VAVG 20.52km/h
  • VMAX 53.17km/h
  • Temperatura 18.1°C
  • HRmax 199 ( 94%)
  • HRavg 170 ( 80%)
  • Kalorie 1900kcal
  • Podjazdy 618m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Maraton 2015 Jelenia Góra - DNF

Niedziela, 21 czerwca 2015 · dodano: 21.06.2015 | Komentarze 4

Rano czułem się dobrze. Wyspałem się, najadłem się, nawet deszcz za oknem mnie nie zmartwił. Zapomniałem przez dobry nastrój, że obiecywałem omijać błotniste maratony. Jednak nie spodziewałem się, że takie błocko będzie na trasie. Dnia poprzedniego było sucho i elegancko. Dziś po nocnych opadach trasa zamieniła się w świńskie koryto. Nie pierwszy maraton w błocie, więc też to mi nie przeszkadzało. Pierwsze 5km noga w ogóle nie podawała. Cały czas traciłem w stawce. Wszystkim tak lekko się jechało, a ja miałem takie styrane nogi. No cóż, dużo jeździłem w tym tygodniu, więc zaakceptowałem fakt, że forma słaba. Potem dogoniły mnie dwie dziewczyny z Kross Team, chyba Majka z koleżanką jechały "spacerem" przy pogaduchach. Właśnie gdzieś w tamtym momencie rower tak zachlapał się błotem, że moja przerzutka odmówiła posłuszeństwa. Od tej pory miałem 3 przełożenia i losowe z tyłu. Sama "decydowała", kiedy zmienić bieg. Przerzutka jest do wymiany. Podejrzewam, że korba też, bo łańcuch nawijało mi od spodu, dzieje się tak na błotnistych maratonach już od ponad roku. Rower co chwilę stawał, bo albo łańcuch mi się nawinął na korbę albo z tyłu skakał po zębatkach. Ludzi blokowałem, darli się na mnie. Potem sam krzyczałem, że zaraz ten rower wyrzucę, a ktoś przejeżdżał i mówił "jeszcze go nie sprzedawaj" :-) Już 22km, a ja dalej tracę pozycje. Noga słaba albo rowerem szarpie, bo w napędzie łańcuch zakleszcza co chwilę. Do tego szutrowe opony na takim błocie powodowały duże poślizgi. Jazdy nie było, więc wycofałem się. A najlepsze jest, że przy powrocie po zjechaniu z trasy, zaczęło mi zarzucać rowerem na asfaltowych zakrętach. Myślę, sobie co jest grane. W tylnym kole mam coraz mniej powietrza. Schodziło bardzo wolno, ale już flak był spory. Tłumaczyłoby to dlaczego tak ciężko pedałowało się od samego początku. Dopompowałem koło i rower zaczął sam jechać.

Już w poprzednim sezonie przekroczyłem budżet domowy na moje drogie hobby, więc prawdopodobnie w tym roku rezygnuję z pozostałych startów ze względów finansowych. Rower górski wymaga nowej korby (zęby już w niej prostowałem) i nowej przerzutki z tyłu. Pozostaję przy szosie, a naprawa górskiego roweru czeka na lepsze czasy. A miało być tak pięknie...


Kategoria Maratony MTB


  • DST 47.39km
  • Teren 40.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 23.89km/h
  • VMAX 46.72km/h
  • Temperatura 9.5°C
  • HRmax 198 ( 94%)
  • HRavg 189 ( 90%)
  • Kalorie 1830kcal
  • Podjazdy 439m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2015 Miękinia - Zwrot akcji i tortury

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 18.04.2015 | Komentarze 7

Na ostatnim treningu byłem przemęczony, przegrzany, a Sebastian wyraźnie górował formą. Miałem obawy już wtedy jak wypadnie nasza potyczka. Ale jeszcze w czwartek wieczorem zaczął mnie boleć delikatnie ząb, w którym trzy lata wcześniej robiłem cztery kanały. Myślałem, że leczony kanałowo już nigdy nie będzie bolał. W piątek kupiłem Ibuprom i jadłem go aż do startu co cztery godziny, nawet w nocy przed maratonem o czwartej ząbek upomniał się o jedną tabletkę. Bolał coraz bardziej, a do tego jeszcze biegunka znów mnie złapała i czułem, że dzień zaczyna się w kupowatych barwach. Potem Sebastian wyjaśnił, że od dużej ilości białka występują biegunki, a ja cały tydzień piłem gainery. Ledwo autem dojechałem na miejsce, a gdybym nie obiecał Sebastianowi, to bym dziś z domu nie wyszedł. Ale skoro wszystko było opłacone, to szkoda by było to stracić.

Po rozgrzewce Sebastian ustawił się w drugim sektorze, ja w trzecim, ale dopiero jak po raz drugi pęcherz opróżniłem. Spotkałem się z Maćkiem ze starego teamu Opera Software i potem marzłem w sektorze jakieś 15 minut. Dziesięć stopni, mroźny wietrzyk, nogi marzną, telepie z zimna. Na początku myślałem o zimnie i zębie, ale jak tętno skoczyło, to ząb przestał boleć :-) Super. Problem z głowy i jechałem ile fabryka dała, żeby ciepło się zrobiło. Zwykle przebiegało to tak, że po jakimś czasie miałem bóle brzucha albo zadyszkę, a dziś nic! Jechałem i wyprzedzałem. Pierwsze 30 minut tempo wysokie, wszyscy przeciskają, a ja nie mam problemów z utrzymaniem tempa. Do tego później tempo zaczęło się stabilizować, więcej luzu, ale ja cisnąłem dalej. Wychodzi na to, że ubrałem się idealnie, bo ani zimno i brak przegrzewania. Noga podaje, zero pieczenia, zero zadyszki, na blacie wszystko. Głodny też nie byłem i okazuje się, że dałem radę takim stylem dojechać do samej mety! To była 47km gonitwa bez postojów na bufetach, gdzie pierwszy raz w życiu na żadnym nawet nie pomyślałem o postoju, bez jedzenia żelów, bo czułem moc, i bez brania magnesu!!! Żadnych skurczy mięśni. W sumie na 0.8l tego ich izotoniku wszystko zrobiłem. Jak wpadałem na metę Bartek dopingował :-) ale niestety nie miałem już na tyle pary, żeby na finiszu wziąć kolesia, który siedział mi na ogonie przez ostatnie 5km. Nie dogoniłem też niestety Sebastiana, ale na mecie okazało się, że wpadłem zaraz za nim i tym sposobem miałem lepszy czas o 2min59s. Jednak da się :-) Sebastian zapowiedział rewanż na górskim maratonie. Punkty powyżej 400 punktów też bardzo satysfakcjonują.

Na trasie miałem też kilka ciekawych epizodów. Na przykład na singlach przerzutka mi łańcuch przewalała pomiędzy zębatkami i zablokowałem podjazd. Dostałem ochrzan od 3 zawodników, że musieli zejść z rowerów. Ustąpiłem frędzlom i pojechali. Ale jak tylko założyłem łańcuch to bezlitośnie śmignąłem potem każdego na centymetry. Jeden trzymał się jakiś czas, ale nie wytrzymał frędzel tempa i odpadł. Tak się utylizuje awanturników :-) Na asfaltach pełen koks, całą trasę nie było za kim jechać, bo jechali za wolno :-) Dawno nie miałem tak bolesnego (ząb) maratonu i jednocześnie tak udanego. Siła była, a wszystko dzięki trzaskaniu metrów w pionie.

Po powrocie zacząłem pisać relację na blogu i ząb rozbolał. Ibuprom już nic nie dawał, ketonal też nie za bardzo. Zostawiłem wszystko i pojechałem na pogotowie dentystyczne i jeszcze adrenaliny się najadłem podczas zabiegu. Głowa pękała jak u Frankensteina, a ona jeszcze mi stuka po tych zębach, żeby się upewnić który to. Jak stuknęła w chorego, to mi witki wszystkie opadły. Potem znieczulenie i teraz kończę pisanie relacji ze sparaliżowaną twarzą.


Syf na twarzy przemalowany bólem zęba i Sebastian obok.

Wyniki interesujących mnie osób z dystansu MEGA (47km):
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/850 (100%) Mateusz 1/168 (100%) M2 1:36:05 29.35 500 1.00 (1)
2/850 (100%) Gracjan 1/336 (100%) M3 1:36:25 29.25 500 1.00 (1)
53/850 (94%) Bartek 25/336 (93%) M3 1:48:36 25.97 444 0.89 (1)
167/850 (80%) Ariel 74/336 (78%) M3 1:58:50 23.73 406 0.81 (2)
209/850 (76%) Sebastian 59/168 (65%) M2 2:01:49 23.15 394 0.79 (2)
602/850 (29%) Maciej 232/336 (31%) M3 2:30:42 18.71 320 0.64 (5)
691/850 (19%) Krystian 136/168 (19%) M2 2:39:09 17.72 302 0.60 (5)


Kategoria Maratony MTB


  • DST 51.35km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 19.26km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Temperatura 14.5°C
  • HRmax 199 ( 94%)
  • HRavg 186 ( 88%)
  • Kalorie 2408kcal
  • Podjazdy 1490m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2014 Świeradów Zdrój

Sobota, 4 października 2014 · dodano: 04.10.2014 | Komentarze 7

Start z końca trzeciego sektora. Samopoczucie kiepskie, a właściwie chęci słabe, ale czułem, że noga podaje. Sebastian wystartował z sektora czwartego. Początek ostro pod górę, więc szybko mnie złapał, a ja liczyłem, że dogonię go na technicznych zjazdach, których w sumie nie było. Sebastian pojechał dalej, widziałem go na horyzoncie jeszcze kilka minut. Mimo, że wyprzedzałem cały czas, to Sebastian robił to szybciej. Złapałem rytm i jechałem na przełożeniu rodem z szosówki wyprzedzając cały pierwszy podjazd. Potem gdzieś patrzę, a Bartek siedzi koło drogi przy rowerze i woła o spinkę do łańcucha. Ja jeszcze tkwiłem w szoku, że on tam jest i odpowiadając, że nie mam spinek, pojechałem dalej. Na pierwszym zjeździe zonk, bo koleś skręcił w złą drogę, a reszta za nimi. Chwilę narady mieliśmy gdzie jechać (?!). Na szczęście w dobrą stronę ruszyliśmy. Dziś bardzo pilnowałem tankowania z bidonu i żeli, trasa prosta, więc skurczy nie było, a noga podawała do samego końca.

Potem był płaskowyż. Na nim masa sępów ustawiła się w kolejce za mną i ciągnąłem ich przez spory kawał drogi. Nawet jak się oglądałem do tyłu, żeby któryś tyłek ruszył do przodu, to tak się chowali, że nawet nosa żadnego nie zobaczyłem. Czekać na nich nie będę, więc jechałem dalej swoje. Potem zostawiłem ich jak procenty urosły :-) Na podjazdach od 6-12% rządziłem. Źle mi się jechało przy nachyleniu od 2-4%. Potem zjazd techniczny był, ale tylko jeden. Nawet ręce mało co bolały, więc słabo w porównaniu z Polanicą. Reszta trasy do przejechania samochodem osobowym. Maraton prosty i łatwy. Idealny dla kogoś kto ma mocne kopyto, Sebastian takie uwielbia z dużym nachyleniem i szeroką drogą, wówczas ma miejsce na wyprzedzanie.

Trudny był jeden podjazd koło 19% po kamieniach, koło ledwo trzymało przyczepność, ale podjechałem. W sumie tylko ja jechałem w zasięgu wzroku zaraz za takim jednym, a reszta prowadziła i chwaliła nas pod nosem :-), że dajemy nieźle radę. Ja wiedziałem, że jak zejdę, to już tam zostanę do końca dnia z tą moją kostką. Fajny też był zjazd po korzeniu koło schodów niedalego Zakrętu Śmierci, ale zjechało się przyjemnie. Ani razu nie zsiadałem z roweru!!! :-) I za to wypiję sobie dziś dobre piwo albo nawet dwa.

Na mecie Sebastian czekał zadowolony, że dobrze mu poszło i tym razem go nie objechałem. Objechał mnie na ponad 6 minut, a myśleliśmy, że będzie tego więcej. Potem spotkałem Bartka, który stał z rowerem bez łańcucha. Szkoda, że przy takiej formie coś takiego go spotkało, ale nie ukończył zawodów. Wielki nieobecny Marcin dalej się kuruje, ale nie miałby gdzie nadrabiać dziś techniką. Adama nie widziałem, ale udało zrewanżować się za Polanicę :-)

Wyniki interesujących mnie osób na dystansie 50km:
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/481 (100%) Patryk 1/89 (100%) M2 1:59:17 25.15 500 1.00 (1)
4/481 (99%) Darek 1/183 (100%) M3 2:03:01 24.39 500 0.97 (1)
83/481 (83%) Sebastian 23/89 (75%) M2 2:33:10 19.59 389 0.78 (2)
104/481 (79%) Ariel 29/89 (68%) M2 2:39:53 18.76 373 0.75 (3)
120/481 (75%) Adam 31/89 (66%) M2 2:43:41 18.33 364 0.73 (3)
I tu gratuluję Sebastianowi, że skoczył z czwartego do drugiego sektora. Ja standardowo dalej sektor trzeci. I nastał koniec sezonu, ale jeszcze ładna jesień do wykorzystania. Długie, szosowe trasy przede mną :-) Teraz z Mateuszem będziemy rządzić na drogach.

Waga po treningu: dwie beczki piwa :-P


Kategoria Maratony MTB


  • DST 49.99km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:49
  • VAVG 17.75km/h
  • VMAX 52.04km/h
  • Temperatura 17.6°C
  • HRmax 200 ( 95%)
  • HRavg 187 ( 89%)
  • Kalorie 2561kcal
  • Podjazdy 1163m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2014 Polanica Zdrój

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 20.09.2014 | Komentarze 12

Miał być prosty maraton, dwa lata temu w Polanicy było fajnie i przyjemnie. A dziś była masakra. Trasę zmienili, a ja dostałem cięgi. Pierwsze pół maratonu proste i przyjemne po szutrach, ale końcowe 20km było piekielnie trudne. Ruszyłem z sektora drugiego, Marcin z Bartkiem z pierwszego, a Sebastian z siódmego, bo wcześniej nie jeździł. No to biorę się do roboty i ruszam za Marcinem. Nawet 10km nie było i kogo widzę? Oho... Marcina. Najpierw trochę za nim, żeby ocenić formę, potem zagadałem, nie powiem już miałem trochę dość. Marcin na podjazdach nie dźwigał tempa i został, tak myślę, bo się nie oglądałem. Potem przegonił mnie na technicznym zjeździe, ale nie na długo, bo znów był podjazd. Na podjazdach miałem wyraźną przewagę i to mnie cieszyło bardzo mocno. Chociaż z drugiej strony pomyślałem "to już po rywalizacji?". Teraz celem było, żeby Sebastian nie dogonił ;-) Ale tak naprawdę chciałem dać z siebie wszystko, a tętno ładnie trzymało cały wyścig powyżej 180HR.

Pierwsze 30km to asfalty i szutry. Podjazdy bardzo szybko robiłem na ciężkich przełożeniach rodem z szoszona, a po płaskim i lekko pod górkę jechałem z watahą w peletonie. Ale tam pozycji nadrobiłem, hoho! Ludzie próbowali się podpinać pod ten peleton, ale tempo było mocne na tyle, że nie dawali rady. Na szczęście byłem w nim od początku. Więc na początku myślałem, że trasa bardziej prosta niż dwa lata wcześniej, a wtedy też było przyjemnie.

Potem nadszedł czas na część trudną, o której nie miałem pojęcia, że się pojawiła w planach organizatora. Najpierw podjazd po kamolach, kocie łby na drodze to przy tym niemiecki asfalt. Szarpało, wyrywało z rytmu, plecy bolały, skurcze mięśni pojawiły się i od tego momentu było coraz gorzej. Przestałem wyprzedzać i traciłem pozycje. Skończyła się szarpanina z kamolami, to potem jeszcze gorszy zjazd. Ślizgało na błocie, korzeniach i kamole nie znikały. A ręce bolały coraz bardziej od trzymania kierownicy i hamulców. Warunki na trasie nie chciały się poprawić do końca, a ja wciąż liczyłem na choćby kilka metrów równej nawierzchni. Złość wzbierała, bo bezradny na zaistniałe okoliczności. I tak kolejne kilometry leciały w niemiłym otoczeniu. Potem zjazdy gorsze od najgorszych podjazdów, błotem po twarzy i do oka, a co, niech piecze. Ręce to już bolały okropnie, nawet krzyczałem momentami, żeby kiery nie puścić, bo facjatą bym w błoto poleciał, a skurcze na nogach nie przechodziły. A moja trauma dopiero nabierała rozmachu. Organizator postanowił dać trasę, która nie jest całkiem do przejechania. Potem jeszcze 3 odcinki podprowadzania, całkiem długie. Nie ma bata, żeby ktokolwiek to podjechał, widziałem jak gość z GIGA też prowadził, a ja z kostką po remoncie. Przeskakiwała mi w bucie, bolało i kuśtykałem z rowerem na plecach pod górę. Przyjechałem na rower, a miałem biegi przełajowe z balastem. Tam też pozycji poleciało z 20, bo ja kulawy na piechotę :-/ Prawie pod samą metę była techniczna, błotna rzeźnia rowerowa. A miało być tak pięknie...

I wydawałoby się, że plan zrealizowany. Marcina objechałem, szkoda, że tylko na 2 minuty, ale dzięki temu jeszcze porywalizujemy w Świeradowie :-) Tak, tak, nie dam Ci tego zwycięstwa ;-) Sebastian mnie nie doszedł, w sumie jak czekałem na niego na mecie, to myślałem sobie, że coś się musiało stać. Wróciła trauma, kiedy Mateusz połamał się na trasie, kiedy czekałem na niego na mecie, a zamiast doczekania się otrzymałem telefon od Grabka, że Mateusz się rozbił. To myślę, że skoro Sebek ma lepszą formę, to musiał się rozwalić, że go jeszcze nie ma, a okazało się, że techniczne odcinki go mocno spowolniły. Odnośnie Bartka to nawet nie miałem siły marzyć, że go dogonię, a też nie miałem daleko, chociaż Bartek miał kilka akcji na trasie, wszystko pewnie napisze w swojej relacji. Adam mnie łyknął dziś na trasie, taka miła niespodzianka gratis :-) Gratuluję wzrostu formy!


Ja, Marcin i Gieniek na mecie. Zdziwiłem się mocno, że Marcin wjechał zaraz za mną na metę. Gdzie on to nadrobił?


A miało być sucho, pięknie i cudownie. Dodałbym więcej zdjęć, ale właśnie przekroczyłem limit przesłania ich w miesiącu i nie mogę dodać więcej :-/

Wyniki interesujących mnie osób dla dystansu 49km:
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/438 (100%) Patryk 1/80 (100%) M2 2:01:37 24.17 500 1.00 (1)
3/438 (100%) Darek 1/170 (100%) M3 2:02:17 24.04 500 0.99 (1)
56/438 (87%) Kamil 20/80 (76%) M2 2:23:43 20.46 423 0.85 (2)
150/438 (66%) Bartek 39/80 (52%) M2 2:46:06 17.70 366 0.73 (3)
157/438 (64%) Adam 41/80 (49%) M2 2:47:24 17.56 363 0.73 (3)
176/438 (60%) Ariel 46/80 (43%) M2 2:50:13 17.27 357 0.71 (3)
197/438 (55%) Marcin 86/170 (50%) M3 2:52:49 17.01 354 0.70 (4)
207/438 (53%) Sebastian 52/80 (35%) M2 2:55:14 16.78 347 0.69 (4)
Co mnie zmartwiło, że start w Świeradowie Sebastian będzie miał z 4 sektora, a mieliśmy się ścigać ze wspólnego startu. Przynajmniej tak wyliczył mój algorytm generowania tej tabelki, który napisałem sobie w PHP.

Waga po maratonie i kilku posiłkach: 70.6kg.


Kategoria Maratony MTB


  • DST 54.16km
  • Teren 52.00km
  • Czas 03:21
  • VAVG 16.17km/h
  • VMAX 57.35km/h
  • Temperatura 18.8°C
  • HRmax 212 (100%)
  • HRavg 184 ( 87%)
  • Kalorie 2979kcal
  • Podjazdy 1512m
  • Sprzęt Scott Speedster 20
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2014 Wałbrzych

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 24.05.2014 | Komentarze 12

Pierwszy górski maraton z prawdziwego zdarzenia. 54km po ostrych górach w błocie przy 1500m przewyższeń. Więc było mnóstwo obaw przed startem.

Start punktualnie o 11:00, więc organizator się poprawił. Pożegnałem się z Marcinem i wystartowałem z 2 sektora prawie spod taśmy. Bartek za to wystartował z samego końca 2 sektora, ale dość szybko mnie doszedł i poszedł hen daleko. Dziś nie postępowałem wg swoich zwyczajów, bowiem rano zjadłem duże śniadanie, a przed startem dwa żele energetyczne. Do tego łyknąłem coś na skurcze. Normalnie na czczo jeżdżę, ale podejrzewam, że Zdzieszowice poszły źle, bo nie zjadłem. Doszła do tego alergia i energii nie było. Dziś błąd został naprawiony. Energii starczyło na cały maraton, a do najłatwiejszych nie należał. Wadą tego rozwiązania jest to, że początek mam słaby, bo z "pełnym" żołądkiem ciężko mi się jedzie.

Początek trasy były niezłe korki i cała masa błota. Dlatego wystartowałem z drugiego sektora, ponieważ prawdopodobnie trasa mniej się blokowała niż wśród uczestników z dalszych sektorów. Marcin miał rację, że opony mam do kitu. Ślizgałem się okropnie i byłem od początku wciąż wyprzedzany. Na podjazdach tylko nadrabiałem. Nie podjechałem tego pierwszego stromego podjazdu 24% głównie przez błoto, ale inni też prowadzili. Tak samo nie zjechałem tego stromego zjazdu -25% co był gdzieś w środku trasy, bo to była błotna zjeżdżalnia. Potem strzał przez kilka głębokich i długich kałuż. Rower w nich tonął do butów. Błota nawłaziło i przerzutki już nie działały. Co zmieniałem biegi to łańcuch się zakleszczał i traciłem przez to czas, nerwy i siły. Więc do połowy wyścigu, około 30km, byłem wyprzedzany notorycznie przez innych uczestników poza podjazdami.

Sytuacja się zmieniła po 30km, gdzie już nikt mi nie uciekał, a ja dalej nadrabiałem na podjazdach. Blokowałem amortyzator, przerzutka cięższa niż Ci co jadą obok i do przodu. Energii starczyło, ponieważ pilnowałem zażywania żelów, magnezu oraz na każdym bufecie naczerpałem pełny bidon napoju izotonicznego. Wypiłem 3 litry, zjadłem 3 żele oraz jedną fiolkę magnezu. A tym bliżej mety, rower coraz gorzej pracował. Nawet na jednym z podjazdów już się całkiem łańcuch zaklinował, więc musiałem zejść z roweru i go odkleszczyć. W tym momencie wróciła trauma ze Zdzieszowic, bo wyobraziłem sobie jak Marcin nadjeżdża bez żadnych awarii, a ja umorusany w błocie stałem i szarpałem się z łańcuchem. Ale za to dałem radę podjechać taki ostry podjazd 19% na takiej dziwnej łące tuż przed końcem. W sumie nachylenie na zjazdach i podjazdach często oscylowało koło 15-20%. Pierwsze skurcze złapały mnie dopiero na 5km przed końcem, ale rozjeździłem je zanim dojechałem do mety. Końcówka trasy była poprowadzona przez łąkę, na której kiedyś jechałem szkolne zawody w ogólniaku. Wpadłem tam w niezły poślizg. Rower zarzuciło z 4 razy zanim udało się utrzymać równowagę. Potem meta i żona Marcina krzyczy do mnie, że wygrała pizzę. Przy mecie czekałem trochę na Marcina, ale go nie było, a mi zimno się zrobiło, więc poszedłem do auta.

Podsumowując to była istna mordęga. I nie chodzi o brak formy, bo czuję, że dziś noga podawała. Ale z rytmu mnie wybijało błoto i nierówności nawierzchni, do tego stopnia, że wciąż jechałem wściekły. Ale potem otrzymałem sms, że byłem wstępnie 115 OPEN i od razu poczułem, że wynik dobry.

Jak już się przebrałem poszedłem coś zjeść i wtedy dopiero nadjechał Marcin. To było ponad pół godziny po mnie. Nie widziałem go jeszcze w tak kiepskim stanie. Ledwo się kupy trzymał. Brzuch go bolał mocno przez jakieś problemy trawienne z dnia poprzedniego. Szkoda, że nie złapał rytmu jak w Zdzieszowicach, ale co maraton to inna historia.


Profil robi wrażenie. Obsmarujcie go w wyobraźni błotem i poczujcie grozę. Pamiętam też z trasy, że zjeżdżaliśmy spory kawał strumieniem. To był trudny technicznie kawałek. Wpadłem też w takie błoto, że rower został, a ja poleciałem. Na niektórych podjazdach koło kręciło się dwa razy szybciej niż jechałem, bo się ślizgało. W innych miejscach tak zasysało, że ciężko je było odkleić od podłoża. Więc generalnie jestem bardzo zadowolony, że w takich warunkach zachowałem siły do samego końca.

Wyniki interesujących mnie osób dla dystansu 54km:
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/447 (100%) Rafał 1/92 (100%) M2 2:26:02 22.19 500 1.00 (1)
4/447 (99%) Mariusz 1/173 (100%) M3 2:30:20 21.55 500 0.97 (1)
82/447 (82%) Bartek 26/92 (73%) M2 3:12:40 16.82 379 0.76 (3)
117/447 (74%) Ariel 34/92 (64%) M2 3:24:13 15.87 358 0.71 (3)
247/447 (45%) Marcin 107/173 (38%) M3 4:00:59 13.44 312 0.61 (5)
Widać, że formę od Bartka mam wiecznie o około 1km/h wolniejszą. Niby niewiele, nie?

Międzyczasy:
1:50:44 / 133 OPEN
2:20:25 / 127 OPEN
META / 117 OPEN
Czyli siły rozłożyłem bardzo dobrze. I bardzo dobrze, że tym razem nie ścigałem Bartka. Chociaż bałem się, że Marcin mnie lada moment dojdzie. Nie spodziewałem się, że dzisiejszy dzień tak dla niego się skończy. Z brakiem zdrowia nie ma żartów.


Dzięki Marcin za przesłanie tego zdjęcia. Żona Marcina robiła zdjęcia i też się załapałem :-)


Rower po maratonie. Nie robi wrażenia specjalnie brudnego, ale trzeba było być na trasie, żeby to poczuć.


Ale to już oddaje powagę sprawy. Napęd pod koniec już prawie nie chciał działać. Normalnie nie kupuje zdjęć z maratonów, ale z tego kupię i niedługo tu opublikuję.
Kategoria Maratony MTB


  • DST 47.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 20.43km/h
  • VMAX 54.69km/h
  • Temperatura 17.9°C
  • HRmax 199 ( 94%)
  • HRavg 184 ( 87%)
  • Kalorie 1907kcal
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2014 Zdzieszowice

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 12

Jechałem nastawiony optymistycznie. Dwa razy ostatnio objechałem Marcina - raz w Miękini, drugi na Memoriale Zawadzkiego - i przestałem się nim przejmować. Startowałem z 2 sektora razem z Bartkiem i to na nim byłem skoncentrowany. Tym razem ruszyliśmy z końca sektora 2, a Marcin pół minuty po nas ruszył z taśmy sektora 3, więc miał niedaleko do nas. Start punktualnie o 11:00, organizator ratuje twarz po ostatnich spóźnieniach.

Najbardziej obawiałem się pierwszego asfaltowego podjazdu. Myślałem, że Bartek mi tam ucieknie, a ja jak zwykle będę miał zadyszkę i ból brzucha, jak na każdym starcie. A okazało się, że jeszcze nie miałem tak lekkiego początku. Bartek wcale się nie śpieszył. A miałem dwa założenia, jednym z nich było takie, żeby nie uciekać Bartkowi. Ale uciekłem i to był pierwszy błąd. Drugi był taki, że dopompowałem opony przed startem, ale ten fakt zniszczy mi życie w dalszej części trasy. Jak asfalt się skończył, myślałem, że Bartek mnie wyprzedził i goniłem gościa, który wyglądał zupełnie jak Bartek. Tu po raz kolejny szarpałem ostro zupełnie bez sensu.

Bartek dogonił mnie na 14km przy pierwszym bufecie. Na zjazdach jest lepszy więc odskakiwał. Potem traciłem energię, żeby to nadrobić, kiedy Bartek "odpoczywał". Gwoździem do trumny był asfalt, na którym zbyt mocno pojechałem za takim jednym gościem. Okazało się, że Bartek też do nas dołączył. Dałem radę za nimi do może 25 lub 30km i potem urwała mi się dostawa prądu. Do tego doszły skurcze mięśni. I w połowie skończyłem ściganie. Od tej pory była wegetacja. Ale najlepsze przed nami, bowiem Marcin mnie ścignął ze 2km przed metą. Nawet nie miałem siły go gonić. Tętno mi spadało mimowolnie. Do tego zbyt mocno napompowane opony powodowały, że czułem każdy kamień na trasie. Telepało mną tragicznie. Nie miałem sił już trzymać kierownicy. Mam nauczkę za wprowadzanie zmian tuż przed maratonem i za to, że nie trzymam się założeń, jakie sobie postanowiłem przed maratonem. Dobiła mnie też temperatura. Ale na to nie miałem wpływu. Było mi mocno ciepło. Wolę jeździć w chłodniejszych warunkach, a będzie coraz cieplej :-(

Może niezbyt udany start to wynik zmęczenia jakie odczuwam od Memoriału Jurka Zawadzkiego. Do pracy cały tydzień ledwo wstawałem na 10:00 i czułem osłabienie wyraźnie. Nie można mieć też cały czas najwyższej formy. Przyznam, że Bartek był dziś w zasięgu, ale nie z taką formą. Z drugiej strony szedł jak burza. Odkąd się rozstaliśmy Bartek nadrobił 18 pozycji, ze 106 na 88, a ja straciłem 31 miejsc, ze 112 na 143. Marcin też szedł równym tempem do końca. Jak mnie wyprzedał tylko wiatr za nim zawiał.

Moje międzyczasy:
1. 0:40:41 / miejsce 109
2. 1:25:13 / miejsce 112
3. 1:49:57 / miejsce 118
META: 2:18:15 / miejsce 143


Widać na profilu tętna jak już pod koniec nie dawałem rady.

Wyniki interesujących mnie osób (dla 47km):
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/651 (100%) Mariusz G. 1/243 (100%) M3 1:43:51 27.15 500 1.00 (1)
2/651 (100%) Mariusz K. 1/124 (100%) M2 1:43:51 27.15 500 1.00 (1)
88/651 (87%) Bartek 31/124 (76%) M2 2:10:54 21.54 397 0.79 (2)
129/651 (80%) Marcin 48/243 (81%) M3 2:16:48 20.61 380 0.76 (3)
143/651 (78%) Ariel 50/124 (60%) M2 2:18:15 20.40 376 0.75 (3)

Dobrze się stało, bo nauczę się, żeby nie ignorować Marcina. Poza tym dobra wiadomość jest taka, że jednak walka będzie zacięta. Bałem się już, że już z nim nie powalczę. Ale Marcin wrócił do gry. Bartek poza zasięgiem jak dla mnie w tej chwili, ale będę dalej próbował.

Waga po treningu: 66.7kg. Na trasie wypiłem 3l izotonika, Magnes Life i dwa żele z energią podobno, a mimo to miałem skurcze. Muszę przemyśleć jak z głową przetrenować kolejne dwa tygodnie, żeby nie dać się Marcinowi we Wałbrzychu, bo dziś był w zbyt dobrym humorze ;-) Po Wałbrzychu jest długa przerwa od ścigów, więc nie mogę mieć wtedy zepsutego humoru.

A najgorsza wiadomość jest taka, że licznik mój nielubiany nie zliczył mi 3km. Wyłączał się co jakiś czas i wyświetlał same zera. Do tego zgubiłem czujnik kadencji. Wymienię w nim baterię i w czujnikach też, ale jak problem będzie się powtarzał, to kupuję nowy, gdy uzbieram kasę. Będzie to Garmin. Po Sigmę Rox 9 już nie sięgnę.

Gratulacje koksy za niezłe wyniki!
Kategoria Maratony MTB


  • DST 28.89km
  • Teren 28.89km
  • Czas 01:26
  • VAVG 20.16km/h
  • VMAX 46.15km/h
  • Temperatura 0.7°C
  • HRmax 203 ( 96%)
  • HRavg 188 ( 89%)
  • Kalorie 1297kcal
  • Podjazdy 701m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

VIII Memoriał Jurka Zawadzkiego

Sobota, 3 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 12

Na maratonie była tak skopana pogoda, że licznik mi się zepsuł i straciłem wszystkie dane z przejazdu. Woda się z niego wylewała. Pojechałem tylko dlatego, że z Marcinem byłem umówiony na ustawkę. Z domu wychodziłem z bólem serca, gdy widziałem panującą za oknem pogodę. Było mniej niż 5 stopni, błoto i pełno piachu. 3 maja, a pogoda jak w grudniu. W ogóle dzięki Marcin za naprowadzenie mnie do miejsca startu, bo nawet nie mogłem tam trafić.

Krótka rozgrzewka i za moment start. Marcin dość mocno pewny siebie, a ja wręcz odwrotnie. Na linii startu staliśmy 4 minuty. Hahaha. Hańba Bike Maratonom, gdzie stoi się w sektorze całą godzinę. Ustawiło się trochę ponad 50 zawodników. Ja zaraz koło Marcina i Adama. Już na pierwszej prostej zwinęły się dwa domina z kolarzy. Leżeli jak kłody. Najpierw około pięciu i za kilka metrów kolejni. A my z Marcinem przejechaliśmy bokiem. Przejechaliśmy kilka korzeni i zaczęła się szeroka, ale zmoczona droga szutrowa. Cisnąłem za Marcinem kawałek. Zakręty robił lepiej, a ja bałem się ślizgu. Dogoniła nas taka drobna dziewczyna. Szarżowała mocno i dziwnie się gibała na rowerze. Trochę mnie zdenerwowała. Miałem plan, żebym jechać jedno kółko z Marcinem, ale nie chciałem dać się tej zawodniczce. Walczyć z dziewczyną wstyd, a przegrać podwójny. Więc przycisnąłem mocniej po kałużach bokiem i zostawiłem ten mały peletonik.

Na horyzoncie widziałem kolejną dość dużą grupę, której start poszedł lepiej niż nam. Oni nie musieli omijać leżących zaraz za startem. Było ich z ośmiu do dziesięciu. Sukcesywnie zbliżałem się do nich. Miałem nadzieję ich wyprzedzić przed pierwszym technicznym podjazdem. Dwóch się wyczerpało i odpadli, więc łatwo ich wyprzedziłem. Niestety dogoniłem resztę dopiero jak już zaczynali stromy podjazd po kamieniach. Kolejny odpadł, bo nie podjechał. I potem co kilka minut łykałem na tym podjeździe jednego po drugim. Najbardziej mnie zblokowała znów jakaś dziewczyna, ale w końcu udało mi się ją też wyprzedzić.

Pierwszy zjazd nie szedł mi dobrze, dogoniło mnie dwóch z tych co przed chwilą wyprzedziłem. Ale utrzymałem za nimi tempo zjazdu przy około 40km/h po kamieniach. Widoczność było może z 10-20m w przód przez mgłę. Na drugim sztywnym podjeździe pętli wyprzedziłem tych dwóch zjazdowców i już ich nie widziałem więcej. I w tym momencie już nie wyprzedzałem i nikt mnie nie wyprzedzał. Prawie udało mi się dogonić na tym podjeździe kolejnych dwóch, ale uciekli mi na zjeździe już na dobre. Tak skończyłem pierwszą pętlę.

Drugą pętlę rozpocząłem od żelu energetycznego i cisnąłem za tymi uciekinierami, których nie udało mi się dojść. Dwa razy na podjazdach udało mi się znów ich zobaczyć, ale przez zjazdy nie doszedłem ich w ogóle. Drugie kółko jechałem kompletnie sam. Widziałem tylko jak dwie osoby przez awarie wracały piechotą. Bardzo fajna była techniczna końcówka! Całą trasę przejechałem bez zsiadania z roweru.

Nawet bufet na mecie był lepszy niż na Bike Maraton. Dobra kiełbasa, musztarda, ciepła herbata. Chcieli dać mi jeszcze kanapki i wafelka w czekoladzie, ale tego nie mogłem, bo nie jem glutenu. Gdy jadłem na bufecie, pojawił się Marcin z lekką stratą do mnie i nie był z tego powodu zadowolony. Przegrał zakład, a ja dzięki temu zrealizowałem plan na ten ścig, czyli przyjechać szybciej niż Marcin. Adam również pojawił się chwilę po Marcinie. Byłem 22 i miałem stratę około 20 minut do pierwszego zawodnika.

Dalej jestem wściekły, że licznik mi się zepsuł. Niby wodoszczelny, a przestał kompletnie reagować. Wyjąłem baterię i suszy się. Mam nadzieję, że dojdzie do siebie jak wyschnie. A jak nie to kupię inny, ale już na pewno nie Sigmę. Działał jeszcze jak mówiłem Marcinowi o swoim czasie, ale potem w kieszeni woda musiała jakoś w nim spłynąć, że się zwiesił.

Mam nadzieję, że Marcin jeszcze się nie poddał w tegorocznej rywalizacji, ale do końca maja nie dam sobie w kaszę dmuchać. Od czerwca do sierpnia będzie miał możliwość nadrobić stratę w generalce maratonów. Przynajmniej tak widzę ten sezon. Ulgę miałem, że Bartek nie przyjechał, bo ten z kolei dokopał mi na ostatnim maratonie i o niego nie byłbym tak spokojny jak o Marcina. To tyle z naszej podwórkowej rywalizacji :-)

Aktualizacja 17:16:
Licznik wysuszył się i zaczął działać. Jednak zresetował się całkowicie. Dobra wiadomość jest taka, że log z wyścigu ocalał :-)


Ocalały profil trasy.

Wyniki interesujących mnie osób dla dystansu 30km:
Miejsce OPEN Imię Czas Średnia [km/h] Punkty ala BM
Sektor ala BM
1/43 (100%) Rafał 1:07:23 26.71 500 1.00 (1)
22/43 (50%) Ariel 1:26:51 20.73 388 0.78 (2)
28/43 (36%) Marcin 1:30:19 19.93 373 0.75 (3)
29/43 (33%) Adam 1:30:59 19.78 370 0.74 (3)

Waga po treningu: 65.7kg.
Kategoria Maratony MTB


  • DST 54.21km
  • Teren 50.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 22.75km/h
  • VMAX 44.44km/h
  • Temperatura 17.1°C
  • HRmax 206 ( 98%)
  • HRavg 189 ( 90%)
  • Kalorie 2168kcal
  • Podjazdy 477m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Maraton 2014 Miękinia koło Wrocławia

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 18

Przybyliśmy do Miękini dość wcześnie. Po wszystkich formalnościach zajęliśmy miejsca w sektorze nr 4 razem z Marcinem nawet blisko taśmy. W sektorze było zimno, ale czułem, że się ociepli. Na trasie żałowałem, że nie ubrałem się całkiem na krótko, bo trochę się gotowałem w bluzie z długim rękawem. Tym bardziej nie rozumiem jakim cudem wszyscy wkoło dawali rady w długich rękawach i nogawkach. Bartek stał w sektorze nr 3 i planowaliśmy jak go dopaść.

Start opóźnił się o pół godziny, a to oznacza, że staliśmy w sektorze przed startem równą godzinę. Porąbany mają w tej chwili system. Marznie się w tych sektorach, nogi bolą od stania, nudzi się człowiek, bo jeszcze gdzieś tam wydają ludziom numery startowe. Zero pomyślunku. No ale w końcu ruszyliśmy. Sektor Bartka poszedł 2 minuty przed nami.

0-30km. Początek umiarkowany. Jechaliśmy łeb w łeb z Marcinem. Widziałem na własne oczy jak cherla z powodu jakiejś choroby, a na trasie dawał radę. Kilka razy się wyprzedziliśmy, ale w końcu udało się odjechać. Potem torba z pod siodła mi się oderwała z zapasową dętką i musiałem po nią wracać. Tu mnie Marcin dopadł drugi raz. Znalazłem dętkę, leżała na środku trasy. Ludzie wrzeszczeli, żebym zlazł ze środka. Wrzuciłem ją do kieszonki i wyrwałem za Marcinem. Już prawie go miałem, ale zagrzebałem się w jakiejś wydmie i znów mi odjechał. Tym razem dochodziłem do niego o wiele dłużej. Podejrzewam, że już się zastanawiał co się ze mną dzieje. Jak się pojawiłem koło niego to trochę pojechaliśmy razem. Właśnie wtedy przechodził mi ból brzucha i zaczynałem czuć się lepiej. Potem już tylko jazda siłowa i wyprzedzanie do samego końca. Marcinowi po jakimś czasie znowu uciekłem.

30-55km. Na odcinku single tracków było masakrycznie. Technicznie nie były trudne, ale za to bardzo interwałowe. Zabawne było to jak dużo ludzi tam odpadało ze stawki. Albo nie utrzymał równowagi, zahaczył inny o drzewo, inny leczył skurcze, jeszcze były ślizgi, sprowadzanie i podprowadzanie rowerów, itp. Brak możliwości wyprzedzania dotyczył tylko jadących, natomiast trochę pozycji też się tam nadrobiło. Skurcze zaczęły mnie łapać mimo, że w sumie to odpoczywałem na tym odcinku. Ludzie generalnie wolno go pokonywali. Siły miałem dużo, ale durnego magnezu już nie było! Zastanawia mnie jak szybko pokonywał je sektor 3, gdzie jechał Bartek. Być może tam nadrobił najwięcej. Odcinki poza single trackami też były często wyboiste i szarpało, co tylko przybliżało mnie do skurczy mięśni. Ale nie dawałem sobie w kaszę dmuchać. O ile start nie miałem najlepszy, to całą resztę nadrabiałem miejsce w stawce właściwie do samego końca.

Na mecie dowiedziałem się od kolegów Bartka, że ten przyjechał z czasem o 8 minut lepszym od mojego. Gratulacje. Jednak nie mogę wyjść z podziwu, bo też nieźle harowałem, a nie miałem szans. Mam zamiar odkuć się na górskich edycjach. Marcin przyjechał dla odmiany 8 minut po mnie. Choroba jednak mocno go usprawiedliwia. Cieszę się jednak, że pojechał dystans MEGA, bowiem 384/500 punkty w M3 to i tak sporo. Ja nie miałem tyle od 2005 roku. A właśnie wyjątkowy jest ten maraton, bo od 2005 roku nie uzyskałem aż 395/500 punktów w M2. Bartek uzyskał 416/500 w M2, skubany.

Wyniki interesujących mnie zawodników (dla dystansu MEGA 55km):
Miejsce OPEN Imię Miejsce w kategorii Czas Średnia [km/h] Punkty Sektor
1/869 (100%) Mariusz 1/171 (100%) M2 1:53:05 29.18 500 1.00 (1)
6/869 (99%) Andrzej 1/334 (100%) M3 1:56:08 28.42 500 0.97 (1)
103/869 (88%) Bartek 29/171 (84%) M2 2:15:54 24.28 416 0.83 (2)
159/869 (82%) Ariel 43/171 (75%) M2 2:23:08 23.06 395 0.79 (2)
233/869 (73%) Marcin 91/334 (73%) M3 2:31:05 21.84 384 0.75 (3)

Międzyczasy:
0:59:23 / 174 OPEN - 1 pomiar
1:20:07 / 163 OPEN - 2 pomiar
2:23:08 / 159 OPEN - META

Analiza wyników:
Patrząc na międzyczasy od pierwszego pomiaru do mety wyprzedziłem 15 osób na moim dystansie. Pokazuje to, że jechałem solidnie, ale wskazuje też, że słabą pozycję wywalczyłem w pierwszej godzinie. Bartek miał pozycje w OPEN na pomiarach kolejno 103, 102, 103. Właściwie pozycję zajął sobie przed pierwszym pomiarem i utrzymał ją do końca. Więc mogłem przegrać przez wolniejsze otoczenie, większą ilość pościgów samemu za kolejną grupą, itp. Jechałem wolniej o 1.22km/h od Bartka, czy to tak dużo? Ale wielki sukces, że awansowałem do 2 sektora. Teraz będę startował razem z Bartkiem i nie mam zamiaru odpuścić. Szkoda, że Marcin się pochorował, tak byśmy startowali w trzech z jednej zagrody. Dokonałem obliczeń samemu, bo na liście wyników są jakieś błędy z prędkością średnią.


Po lewej Maciek z Krystianem z mojego teamu Opera Software. Jechali na MINI.


To już singletrack chyba.


Bartek.


Ja.


Singletrack ciągnął się i ciągnął.


Ten co mi uciekł.


A to trzecie z rzędu zdjęcie, które wykonał ten sam fotograf. Obrotny.


Maciek znalazł mi fajne zdjęcie na Facebook'u. Dobry moment, bo akurat samemu goniłem kolejną grupę. Widać po minie.

Waga po treningu: 65.6kg.
Kategoria Maratony MTB


  • DST 43.40km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 19.58km/h
  • VMAX 73.30km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 200 ( 95%)
  • HRavg 188 ( 89%)
  • Kalorie 2296kcal
  • Podjazdy 1083m
  • Sprzęt Trek 8900
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Maraton 2013 Świeradów Zdrój

Sobota, 28 września 2013 · dodano: 28.09.2013 | Komentarze 6

Dzień nie zaczął się rewelacyjnie, ponieważ nie mogłem pół nocy spać. Z resztą jak przed każdym maratonem. Jak dojechałem do Świeradowa była godzina 9:30 i generalnie dalej "spałem". Ale do plusów można zaliczyć, że trasa prosta, nie ma już żadnej alergii, kostka nie jest już tak dużym problemem. Temperatura była dość rześka, nawet udało mi się odpowiednio ubrać na takie warunki.

Plan zakładał tylko fakt, że tankowanie zaplanowałem na pierwszym i drugim bufecie. Na trzecim postój nie miał sensu, ponieważ już było z górki do mety.

Na początku od razu tętno skoczyło mi do prawie 200 i w sumie już takie pozostawało do końca wyścigu. Nie miałem żadnego planu, jak niektórzy, że pierwszy podjazd jadę maksymalnie, a potem za kimś albo odwrotnie. Ale wyszło na to, że coraz lepiej mi się jechało i pierwszy podjazd zrobiłem dość szybko. Cały czas wyprzedzałem aż do samego szczytu na takiej zadyszce, że prawie płuca wyplułem. Na tym najdłuższym odcinku jechałem średnio 12km/h przy nachyleniu 6 do 9%. Doszedł mnie tam taki jeden i wyprzedził. Stwierdziłem, że czas na zabawy. Dogoniłem go i dręczyłem psychicznie swoją obecnością. Nie dał rady uciec. Haha, a ja zyskałem +10 do motywacji.

Następnie lekki zjazd po płaskowyżu. Tam jechałem interwałami. Tzn. siedziałem trochę na ogonie i odpoczywałem, a następnie wyrywałem mocno do następnej grupki i znów czepiałem się czyjegoś koła. W taki sposób wyprzedziłem tam dość sporo ludzi. Czyli dalej nieźle idzie. Wyprzedziłem tam też pewnego zawodnika z M4, który na dalszych kilometrach okaże się bardzo pomocny. Jechał na Treku i miał czarno-żółtą koszulkę. I tak dojechałem do bufetu, zatankowałem. Dziwne jest dla mnie, że tylko ja zatrzymałem się na nim. Dogonił mnie wówczas wspomniany wcześniej zawodnik i jechałem mu za kołem do 23 kilometra. Jechał skubany dość mocno i ledwo siedziałem mu na kole. Ale wyprzedzania ciąg dalszy.

Jak zaczęły się podjazdy w stronę Jakuszyc odpuściłem i gość pojechał w siną dal. Odczuwałem już ból pleców z powodu siłowej jazdy. Włączyłem tempomat na spokojną prędkość. Tam straciłem trochę pozycji, ale generalnie jechałem jak wszyscy.

Potem fajny zjazd i tankowanie na drugim bufecie. I znów jazda po płaskowyżu. Tym razem lekko w górę, ale z wiatrem. Włączyłem turbo i znów wyprzedzałem. Dogoniłem tego zawodnika, za którym jechałem wcześniej całe 15km. Tym razem nie wsiadłem jemu na koło, ale dołączyłem na koniec grupki, którą prowadziła dziewczyna. Trochę głupio, że ona robiła za konia pociągowego. Tam było dużo zmian pozycji, każdy chciał dyktować tempo. Również zawodnik, który mi służył cieniem aerodynamicznym. I w takim składzie razem z nim, tą dziewczyną i może jeszcze było ze dwóch, jechaliśmy do ostatniego podjazdu.

Ten asfaltowy podjazd trochę mnie zniszczył i grupa, w której jechałem uciekła mi. Dowlokłem się na szczyt i zjazd do mety. Ten zjazd jest wspaniały, bez pedałowania ponad 73km/h. Dopiero na technicznym odcinku dogoniłem część uciekinierów. Przez strumyk przebiłem się bezproblemowo, zjazd z tego stromego korzenia też poszedł bez namysłu. Ludzie z MINI trochę blokowali drogę, ale jak grzecznie się prosiło to robili przejazd. No i za rogiem meta.

Wynik doszedł szybko SMSem, chyba gorszy trochę niż rok temu, ale ogólnie jestem bardzo zadowolony. W końcu maraton, w którym nawiązałem jakąś walkę z samym sobą i sąsiadami. Od dziś przestaję brać Xyzal (lek przeciwalergiczny), a biorę codziennie jedną tabletkę nieprzerwanie od początku maja. Lek ten ryje trochę beret, mam nadzieję, że teraz będzie się rześko myśleć. Oczywiście będę szedł na odczulanie, żeby pozbyć się tej choroby.

Waga po maratonie: 75.1kg

Wynik (dystans MEGA)
Czas: 2:13:12 (zwycięzca OPEN i M2 miał czas 1:34:06)
Punkty: 353/500 (71% punktów zwyciezcy, rok temu miałem ponad 360)
Prędkość średnia: 18.92km/h (zwycięzca 26.79km/h)
Miejsce OPEN: 195/449 (57%, zwycięzca 100%)
Miejsce M2: 46/76 (41%)
Kategoria Maratony MTB